Siedząc w hotelu w Baku, dumałem sobie tak jak to mam w zwyczaju. Kilka dni wcześniej dowiedziałem się, że ludność miejscowa zwana przez siebie samych Azerbejdżanami (na określenie "Azerowie" obrażają się) produkuje lokalny specjał, a mianowicie wódkę robioną z derenia. Skoro jest wódka to i owoce powinny być. Zmobilizowany myślą o pierwszej własnej dereniówce (wcześniej robiłem tylko z mamą) pomyślałem, że trzeba będzie udać się na targ i pobuszować w poszukiwaniu tego zacnego owocu. W Polsce to już dawno po zbiorach derenia ale tutaj klimat jest całkiem inny.
Po dwóch dniach bezskutecznego wypytywania się w okolicznych sklepach o кизил zwątpiłem. Z pomocą przyszedł miejscowy kolega, który zaoferował, że w sobie tylko znanym miejscu drogą kupna nabędzie i dostarczy 2 kg кизила. Uwierzyłem mu, bo widziałem na własne oczy, że ci, którzy tutaj mieszkają są prawdziwymi cudotwórcami. Potrafią np. wiertłem do drewna wykonać otwory w kamiennym blacie o grubości 2,5 cm. Skoro potrafią zrobić coś takiego to znalezienie owoców derenia wydaje się pestką.
Moja radość jednak nie trwała długo. Okazało się, że кизил кончился 2 недели. Jadnak pocieszono mnie, bo już w przyszłym roku będzie nowy.
Na otarcie łez dzisiaj byliśmy na pożegnalnej kolacji, na której miejscową wódkę popijałem sokiem z derenia. Na dnie butelki pływały owoce, przyjrzałem się im, są zupełnie inne niż te występujące w Polsce. Są dużo mniejsze i mają czerwony kolor. No cóż, jak smakuje nalewka z czerwonego azerskiego derenia dowiem się najwcześniej w przyszłym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz